OD REDAKCJI

Od deregulacji do dekapitacji, czyli marzenia ściętej głowy

Od deregulacji do dekapitacji, czyli marzenia ściętej głowy

Niebywałe to szczęście spotka wkrótce przeciętnego przedsiębiorcę. Radio i telewizja mówiło, że już nie będzie musiał zajmować się statystycznie przez 26 godzin w roku 1489 aktami prawnymi. Idą sądne dni dla milionów spraw w sądach, ozdrowieje i z łóżka wstanie służba zdrowia, w gminach pojawi się zaś niejedno „okienko”, żeby dostać się do tego jednego. Cieszę się całym ciałem, ale dusza ma w żałobie, bo zadanie to zaiste wiekuiste. Poza pytaniem, czy na końcu będzie powołana komisja ds. zbadania procesu deregulacji, trzeba na samym początku odpowiedzieć sobie na inne, kluczowe pytanie: czy w naszej wspólnej parafii chodzi o naprawienie rynny, czy jedynie zbieranie na jej naprawianie?

Fajne byłoby to pierwsze, ale w głowie się to nie zmieści

A i łeb pęka od tych wszystkich niezmiennych zmian. W mojej czaszce widzę sceny jak z Hitchcocka: a to jestem z księgową na 402 stronie „Polskiego Ładu”, a to szukam w gminie jednego okienka. I kiedy znajduję, to nawet ta sama pani siedzi w nim co 30 lat temu, a i kolejka stoi przed urzędem tak, jak stała. Nocą budzę się niepewny i sprawdzam, czy wszystko mam na swoim miejscu. Wszystko za sprawą obrazka z telewizji, kiedy to miało miejsce 7. czy tam 9. naprawianie absurdalnych przepisów i wtedy jeden pan robił porządek, wymachując sztucznym (na szczęście) penisem.
Niczym były przy tym moje powroty z Korei Płd., Chin czy Japonii po przejażdżce pociągiem zwykle ze średnią prędkością 300 – 400 km na godzinę. A trzeba wiedzieć Państwu, że miałem zawsze cholernego pecha, bo co nie wróciłem do kraju, to słyszałem, że oto zaraz na odcinku tym i tym pociąg jeździć będzie 160 km/h. Coś tam tylko w torach się doreguluje i pojedzie maszyna po szynach. I tak z 10 razy przez 10 lat to słyszałem i teraz to już boję się zapytać, czy ta średnia jest już te 160 czy nie… (błagam, niech nikt nie mówi mi tylko prawdy).
A propos komunikacji, to ostatnio na jawie dostałem informację prasową, że mimo remontu przejadę bez problemu po dwóch pasach na jednej ze znanych i cenionych (cenowo) autostrad. Myślę sobie, po co oni w ogóle ślą te informacje do mnie. Przecież ja od zawsze jeżdżę nią „normalnie”, jak w trakcie remontu, i zawsze są dwa pasy. No, może czasem jedynie dwa na jednym i do tego z boku, ale dwa razy nie trzeba mi tego powtarzać.

Terapia krzesełkowa – dowolny ostry dyżur zaprasza!

Pewnego dnia, w jeden bardzo wietrzny dzień (wiał zapewne wiatr zmian), coś wpadło mi do oka. Za cholerę nie mogłem dziadostwa wypłukać, więc wpadłem na pomysł, oczywiście bezsensowny, że pojadę na ostry dyżur na deregulację oka. Sama nazwa zobowiązuje – ostry dyżur to ostry dyżur. Co tam się wyczynia najlepszego… Kto jeszcze nie był, niech nie idzie.
Nawiasem mówiąc, znakomity to przykład sprawności państwa i to od dziesięcioleci. Chociaż trzeba przyznać: jest też nowoczesność. O ile kiedyś wszedłem i była strzałka na podłodze, teraz jest cyfrowe wydawanie numerków, potem okienko rejestracji a na końcu patrzy się na tablicę za ile godzin ew. może uda się to przeżyć. Na szczęście zwykle po 6 – 12 godzinach i niezwykle skutecznej terapii krzesełkowej większość chorych pęka i uznaje że doszło u nich do cudownego uzdrowienia.
A, byłbym zapomniał! Jest jeszcze coś takiego jak triaż. Deinnowacja. Od razu uspokajam – nie jest to część prosektorium. Słowo pochodzi z francuskiego i nie oznacza też ostatniego namaszczenia, a po prostu sortowanie. Jednym słowem, jedni są zdrowszego sortu, a inni mniej zdrowego ale w nagrodę szybciej trafiają na stół. Ślęcząc tam, pomyślałem, że tak w ogóle to świetna nazwa i wybitne kulturowo rozwiązanie. Uspokaja, świetnie brzmi, umila czas, a jest też nieco tajemnicze. Dzięki temu człowiek z ciekawości chce zostać dłużej i zobaczyć, co tam jest. Przy czym zupełnie odrębną kwestią jest to, że mało się człowiek nie zesra z bólu i nerwów, zanim będzie mu to dane. No, ale dobra. Jest cyfrowo i światowo. I tak, stojąc tam jak dzięcioł z wyciętego lasu, dokładnie w czwartej godzinie pomyślałem, że gdyby mi przyszło z bólu przed triażem pierdnąć albo nie daj Boże… nie zdążyć, to najwyżej wstanę, ukłonię się wszystkim w pas i powiem głośno po francusku: monsieur, madame – pardon.
 

Polacy nie gęsi i swoją demodernizację chodnika też mają

Swego czasu szedłem chodnikiem osiedlowym i po raz trzeci w roku, a szósty z rzędu w ogóle i do tego drugi raz w tym samym miesiącu gościu zmieniał płytki chodnikowe. Jednym razem nieśmiało kucnąłem i pytam dobrotliwie fachowca (żeby się nie obraził i młotkiem nie cisnął, bo zostanie dziura na wieki), czemu on ciągle to poprawia i poprawia. Dla rozluźnienia atmosfery zażartowałem: „co tam, inżyniery w biurze rury zapomnieli zakopać?”. Na co facet podniósł głowę do góry i mówi do mnie tak: „Panie, demodernizacja chodnika”.
Mimo że facet mnie zdemolował intelektualnie tą odpowiedzią, ustałem na nogach i mówię tak” „No tak, ale przecież to już szósty remont w ciągu trzech lat”. Na to fachman „Panie, no przecież z każdym razem masz pan nowy, tak?”. Rzeczywiście. Fakt. Uznałem, że nie będę pytał, czy ma sens wydawać sześć razu na to samo, zwłaszcza że odpowiedź jest prosta – wydawać może nie, ale zarabiać sześć razy bardzo warto. No jest w tym de-sens.
 

Od sztucznego miodu do sztucznej inteligencji

Na koniec ślicznie dziękuję niewielkiej grupie moich wiernych fanów, podążających za mną już rok chyba 25., którzy dopingują mnie stale i bez wytchnienia nakłaniają do wydania zbioru moich felietonów na temat wszelaki z mediów różnorakich w okładce jednolitej.
Przyznam, że jednak sekcja „garnki i patelnie” – jak zwykł mawiać mój przyjaciel „estradowy” o moich działaniach w branży AGD-RTV – daje jednak większy chleb niźli felietony czy scenariusze do nawet najbardziej nośnych (reklamowo) filmów, nawet animowanych i nawet, choćby nie wiem jak Czesio świat by wyklinał, przed 21. Stąd po wielu rozczarowaniach i „pisaniu” do kotleta też jest mi wstyd jak w znanej piosence i nie wiem, czy ma to sens. Inną kwestią pozostaje sprawa nakładu. Na razie mam 7 osób (a druk zaczynają zwykle od 10). Zakładając, że nawet sam założę i wydam ów zacny nakład, to gdzieś w głębi duszy czyha pycha…, tzn. pytanie, czy ma sens wydawanie książek w czasach, kiedy więcej ludzi je pisze niż czyta.
Znajomy wydawca mówi mi, że tutaj niezmiernie ważna jest nisza i grupa docelowa. No to w sumie ja ją mam. Jest jeszcze w narodzie szeroka rzesza czytelników etykietek od wódki. Coś można by dla nich popełnić stargetowanego i napełnić ich, poza płynem, także dumą. Pierwszy z felietonów widzę w rolowanej kartce w secie (zestawie) razem z rolowanym śledziem. Tytuł do klasyki musi nawiązywać więc może dajmy: „Na pusto i sucho”. No dobra, zastanowię się jeszcze w święta.
 

Kurczę, zaraz Wielkanoc i znów nie będzie kiedy się umówić

Tak mówiąc szczerze i otwarcie (jak na komisji śledczej), miałem powyższym podrozdziałem kończyć już to zamówienie do marca, które sam sobie zleciłem i za które sam sobie ledwo co zapłacę. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że jak się tak wyżalę i wygadam, to chociaż z pińcet na psycholu zaoszczędzę w tych czasach mało pewnych, a na pewno nieznośnych.
A wracając do świąt, no to w życiu (zawodowym) nie dam rady ogarnąć wszystkiego i ze wszystkimi się umówić. No bo tak, za chwilę święta, to wszyscy wezmą urlop i wyjadą. Jak wrócimy, to trzeba będzie się „odkopać”. No, a potem idzie „majówka”. Wiadomo, każdy chce odpocząć, no to może już wtedy lepiej po niej. Tyle że to już będzie czerwiec, a wtedy to już koniec roku szkolnego, no i… wakacje. I znów się wszystko przesunie. No, ale urlop rzecz święta, trzeba odpocząć. Po wakacjach zaś od razu zapowiada się seria targów. Po nich to już z kolei trzeci kwartał, no i… planowanie. Nie, nie! Nie ma czasu nawet przeładować broni. Potem z kolei Boże Narodzenie i święta. Tuż po nich zaś Sylwester i parę dni urlopu też warto wziąć. No przynajmniej do „sześciu” króli. Po nich trzeba zaś wracać do fabryki i nadgonić, bo przecież za chwilę ferie zimowe i Wielkanoc…

2025-03-09
x

Kontakt z redakcją

© 2025 InfoMarket