Dr Robert Wawrzonek, prezes zarządu ELECTRO-SYSTEM, członek zarządu REMONDIS Electrorecycling
„Obyś żył w ciekawych czasach” – mówi stare chińskie przysłowie, a w zasadzie należałoby powiedzieć: przekleństwo, bo wbrew temu, co sadzą niektórzy, nie jest to życzenie nadejścia dobrych czasów, a sarkastyczny komentarz do bieżących wydarzeń. I wiele wskazuje na to, że niestety, owych ciekawych czasów właśnie dożyliśmy.
Powoli podnosząca się po pandemii i wracająca do równowagi światowa gospodarka została zmuszona do zmierzenia się ze wszystkimi konsekwencjami wojny w Ukrainie. Na naszych oczach w gruzy obracają się miasta w kraju naszych sąsiadów, ale także w gruzy wali się ustalony od dekad porządek znanego nam świata. W tych dramatycznych okolicznościach, pomagając naszym sąsiadom każdy na swój sposób i w ramach swoich możliwości, próbujemy zachować pozory normalności i prowadzić swoje przedsiębiorstwa tak, żeby narazić je na jak najmniejsze ryzyko i straty. Pomimo skomplikowanej sytuacji nadal bowiem obowiązują nas wszelkie wymogi prawne, umowy, limity i procedury administracyjne. Wśród wielu różnych obowiązków jest także ten, który dla branży elektroodpadowej jest niezwykle istotny – konieczność zebrania odpadów w ilości równej lub większej niż 65 proc. średniorocznej masy nowych urządzeń wprowadzonych na rynek w poprzednich trzech latach.
Branża gospodarowania odpadami ze zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego poradziła sobie bardzo dobrze z wyzwaniami, przed którymi stanęły wszystkie firmy w dobie pandemii. Początkowa „czkawka” i brak odpadów na rynku spowodowany lockdownami, problemami z łańcuchem dostaw i absencją pracowników zostały opanowane. Po stosunkowo krótkim czasie sytuacja wróciła do „normy”. Co więcej, rosnąca sprzedaż, będąca wynikiem m.in. ograniczenia wyjazdów urlopowych i przesunięcia w budżetach domowych środków na remonty lub wymianę urządzeń, napędzały rynek także odpadowy. Kupowaliśmy nowe urządzenia a stare trafiały do recyklingu. Zaostrzone przepisy odpadowe powodowały stopniowe ograniczenie szarej strefy demontażu elektroodpadów, a wysokie wymagania jakościowe odbiorców złomu powodowały, że urządzenia wielkogabarytowe trafiały do zakładów przetwarzania, zasilając system zbierania ZSEE.
Wprawdzie z rosnącym z roku na rok niepokojem obserwowaliśmy skokowy rozwój rynku paneli fotowoltaicznych, jednak pomimo ogromnej masy wprowadzanych na rynek paneli wprowadzający i działające w ich imieniu organizacje odzysku byli w stanie zakontraktować wymagane ilości w zakładach przetwarzania. Działający od 2005 r. system zagospodarowania ZSEE w Polsce miał, oczywiście, swoje wady. Jednak jego niewielka, planowana zresztą przez ministerstwo w ramach prac nad zmianami w zasadach tzw. rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), korekta pozwoliłaby na stworzenie naprawdę skutecznego i funkcjonalnego rozwiązania. Może jednak okazać się, że potrzebna będzie zdecydowanie głębsza przebudowa systemu.
Według obowiązujących przepisów prawa, co drugie sprzedane urządzenie musi wygenerować odpad, który zostanie zebrany i trafi do legalnego systemu zbierania, a następnie do zakładu przetwarzania.
Bazując na doświadczenia ostatnich kilku lat, kiedy co roku notowano wzrost rynku sprzedaży nowych urządzeń, odnoszę wrażenie, że nie dostrzeżono systemowego błędu zakodowanego w rozwiązaniu opartym o średnioroczną masę wprowadzanego na rynek sprzętu. W przypadku rosnącego rynku zebranie 65 proc. odpadów w stosunku do masy wprowadzanych średniorocznie nowych urządzeń jest wyzwaniem trudnym, ale jako pokazało doświadczenie, możliwym do spełnienia. Na takim rynku uśrednienie masy z trzech lat, a także przyjęcie za bazę do wyliczenia średniorocznego wprowadzenia z lat poprzednich powoduje, że stosunek masy urządzeń wprowadzonych na rynek w danym roku do masy odpadów koniecznej do zebrania jest w pewien sposób zaniżany. Inaczej mówiąc, w celu wykonania obowiązku konieczne jest zebranie mniejszej ilości odpadów niż 65 proc. wprowadzenia w bieżącym roku. Dla zobrazowania tego przykładu przyjmijmy wprowadzenie na poziomie 100 ton i rynek rosnący rok do roku o 10 proc. Średnioroczne wprowadzenie z trzech poprzednich lat wynosi 110 ton, natomiast bieżące wprowadzenie to 133 tony. Bazą do obliczenia minimalnej masy obowiązku jest średnioroczne wprowadzenie (tj. 110 ton), a więc w omawianym przykładzie wynosi ona 72 tony. Taką masę musi zebrać wprowadzający, aby wykonać swoje obowiązki, i stanowi ona około 55 proc. jego wprowadzenia z roku bieżącego. Oznacza to, w dużym uproszczeniu, że co drugie sprzedane urządzenie musi wygenerować odpad, który zostanie zebrany i trafi do legalnego systemu zbierania, a następnie do zakładu przetwarzania. Biorąc pod uwagę, że nie każde nowe urządzenie jest nabywane na wymianę za stare, a także wiele urządzeń trafia do recyklingu poza systemem zbierania elektroodpadów, wbrew pozorom, nie jest to zadanie łatwe.
Branża gospodarowania odpadami ze zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego poradziła sobie bardzo dobrze z wyzwaniami, przed którymi stanęły wszystkie firmy w dobie pandemii.
Co się stanie, jeśli rynek sprzedaży się załamie? A może tak się stać z uwagi na sytuację ekonomiczną i geopolityczną. Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek bardzo niepokojąca. Aby ją wymowniej zobrazować, wróćmy na chwilę do powyższego przykładu. Przyjmijmy, że sprzedaż w kolejnym roku zamiast rosnąć o 10 proc., spada gwałtownie o 25 proc. i wynosi zaledwie 90 ton. Obowiązek się nie zmienia, nadal liczony jest na podstawie wprowadzenia z lat poprzednich i wprowadzający musi zebrać 72 tony zużytego sprzętu. Ale przy spadku sprzedaży to oznacza już blisko 80 proc. wprowadzenia z bieżącego roku! W sytuacji, kiedy mamy do czynienia z nienotowanymi dotąd cenami surowców, poluzowaniem wymagań w zakresie monitoringu wizyjnego dla niektórych grup przedsiębiorców oraz liberalizacją podejścia hut do jakości dostarczanego złomu, jawi nam się gotowy przepis na katastrofę. Pozyskanie przez zbierających i zakłady przetwarzania odpadów zawierających złom stalowy i kolorowy jest dzisiaj niezwykle trudne. Podaż odpadów trafiających do legalnego systemu spada a tym samym rośnie ryzyko deficytu elektroodpadów i nieosiągnięcia minimalnych poziomów zbierania. A to będzie się wiązało z nałożeniem drakońskich opłat produktowych na wprowadzających, którzy nie mają żadnej możliwości uniknięcia odpowiedzialności. Nie mają też żadnego wpływu na rynek odpadowy, to nie z ich złej woli brakuje odpadów. Czy naprawdę powinni zostać ukarani opłatą produktową w wysokości 1800 zł za każdą tonę niewykonanego obowiązku? Czy istotnie taki jest cel ustawy o ZSEE?
Logika podpowiada, że nie. Co więcej, wydaje się, że możliwe są rożne rozwiązania tego problemu. Wszystkie jednak wymagają dialogu z Ministerstwem Klimatu i Środowiska, dobrej woli i chęci do rozpatrzenia proponowanych rozwiązań. A jest ich kilka – od zmiany metody obliczania obowiązku na metodę opartą na ilości generowanych odpadów, a nie wprowadzanych produktów, tzw. WEEE arising, przez zmiany rozporządzenia ws. stawek opłaty produktowej i ograniczenie ryzyka bankructwa przedsiębiorstwa w przypadku niewykonania obowiązku, do wprowadzenia okresów przejściowych i ścieżki dojścia do granicznych poziomów zbierania dla wybranych grup produktów, np. paneli fotowoltaicznych. Problem jest znany w ministerstwie i sygnalizowany przez organizacje odzysku oraz związki pracodawców, także branży AGD, od kilkunastu miesięcy. Te oraz inne propozycje rozwiązania problemu są także znane w resorcie. Niestety, dotąd nie zostało wypracowane żadne praktyczne rozwiązanie w tym zakresie, a czas biegnie nieubłaganie. Dzisiaj system zagospodarowania elektroodpadów w Polsce przypomina Titanica. Pędzimy z zawrotną prędkością w stronę góry lodowej przy akompaniamencie grającej wesoło orkiestry. Dzisiaj mamy jeszcze czas na to, żeby zwolnić lub skręcić i uniknąć zderzenia. Za chwilę nam go zabraknie i wielu z przedsiębiorców będzie musiało zgasić światło w swoich biurach tak, jak zgasły światła na tonącym Titanicu. To najwyższy czas dla załogi i pasażerów naszego statku, aby wspólnie zaapelować do kapitana o zmiany. Tego czasu jest naprawdę niewiele. Pamiętajmy bowiem, że zmiana kursu takiego kolosa jak Titanic, tak samo jak zmiany legislacyjne, nie są natychmiastowe.
© 2024 InfoMarket